Poszukiwania naszej pary bohaterów trwały już trzy dni.
Dzięki pomocy Adama, który rozszyfrował zagadkę, Domasława i Cień sprawdzili już dwa z trzech szpitali w mieście.
Pierwszy przeszukali bez problemu. Doma weszła do szpitala bez problemu. Powiedziała, że przyszła w odwiedziny do babci. Na szczęści dla nich Cień nie musiał robić nic. Pielęgniarka uwierzyła Domie i mogła przeszukać szpital. Trochę jej to zajęło, ale z pomocą Cienia poszło szybciej. Uwinęli się w jeden dzień.
Jedyne co martwiło wtedy Domasławę to, to, że na Cienia zwraca uwagę o wiele więcej osób niż normalnie. Nie zwracały na niego uwagę, tylko starsi ludzie oraz dzieci, ale też niektórzy dorośli. Kilka osób się za nim obejrzało.
Nie dawało to Domie spokoju. Na początku myślała, że Cienia widzą tylko ludzie wrażliwi. Ci, którzy nigdy nie zatracili umiejętności patrzenia. Jednak w jednym miejscu nie powinno być tylu ludzi. Nie mogło to być siedlisko medium. A nie istnieje coś takiego jak szpital dla czarownic albo bestii. Potwory, czy biesy nie przebywają w mieście oprócz paru wyjątków.
Domasława zaczęła się zastanawiać, czym naprawdę jest Cień. Nie była już pewna czy jest bytem astralnym. Byty takie, jakim powinien być widzi niewielu ludzi. Zastanawiała się też czy te ciemne potwory są naprawdę. Może to jakieś demony albo biesy. Matka nigdy jej o nich nie mówiła. Jedno było pewne Cień i te potwory mają coś wspólnego z duchami. Tylko co?
Wiedziała, że może mu ufać. Nie wątpiła w jego dobre serce, ale dalej był nieprzewidywalny. Jak osoba, która nie wie kim jest, ma wiedzieć kim chce być?
Jednak nie mogła pozwolić, aby pytania, na które mogła nie poznać odpowiedzi zaprzątały jej umysł.
W drugim szpitalu nie poszło im tak łatwo. Domasława myślała, że uda się tak jak ostatnio. Myślała, że pielęgniarka w rejestracji zachowa się tak jak poprzednia i zignoruje ją. Jednak ruda pielęgniarka, która miała na oko pięćdziesiąt parę lat była oddana swojej pracy.
Od razu na wejściu poprosiła, a raczej kazała Domie podać dane pacjenta, którego chce odwiedzić. Domasława niepewnie podeszła do kobiety, mówiąc, że była tu kilka razy i wie, gdzie ma iść. Jednak pielęgniarki to nie przekonywało. Taksowała Sławę wzrokiem, ponownie prosząc o jakieś informacje.
Kobieta nie bardzo wiedziała co ma powiedzieć, więc znowu zaczęła o babci, która leży w szpitalu ze złamaną nogą. Gdy pielęgniarka dalej prosiła o dane osobowe, grożąc wezwaniem ochrony do akcji wkroczył Cień.
Nie był widoczny dla rudej pielęgniarki, więc narobił trochę zamieszania. Przewrócił kubek z kawą na papiery, a potem wywrócił wózek z dokumentami. Takie kłopoty zebrały trochę ludzi, więc natarczywa pielęgniarka musiała się tym zająć.
Kazała Domasławie poczekać, ale ona wykorzystała okazję. Prześlizgnęła się. Sprawdziła pierwsze piętro, a Cień kolejne. Jednak nie mogli dokończyć poszukiwań, ponieważ Doma w przeciwieństwie do Cienia jest widziana przez wszystkich.
Okazało się, że ruda pielęgniarka sprawdziła na kamerach, gdzie podziała się Doma. Zauważyła, że weszła na oddział, ale nie mogła potem jej znaleźć na kamerach. Jednak przeznaczenie chciało inaczej.
Ruda pielęgniarka wpadła na Domasławę, gdy ta wyszła zza rogu oddziału onkologii. Krzyknęła, gdy tylko ją zobaczyła, a następnie złapała za ramię. Jak na pielęgniarkę i starszą kobietę, drobnej postury miała siłę w ręce. Doma próbowała się wyszarpnąć, ale stare babsko mocniej zacisnęło dłoń, nie przestając przy tym wołać ochrony.
Jednak jak to bywa w takich chwilach, szczęście sprzyjało naszej bohaterce.
Cień przejrzał swoje piętro, więc postanowił dołączyć do swojej towarzyszki. Natknął się na nią w momencie, gdy pielęgniarka wołała ochronę.
Zadziałał natychmiastowo. Od razu pojawił się przed Domasławą, a następnie oplótł czarnymi mackami pielęgniarkę. Doma się przeraziła. Nie wiedziała co zamierza, jednak tylko ona widziała co robił. Pielęgniarka nie zdawała sobie sprawy z tego, co się naprawdę dzieje.
Czarne macki chwyciły ją za nogi. Doma przez ułamek sekundy myślała, że chce zabić pielęgniarkę. Jednak potem dopadły ją wyrzuty sumienia. Dlaczego w niego zwątpiła?
Kobieta zamierzała się odwrócić. Widocznie straciła cierpliwość, bo żaden ochroniarz nie przyszedł. Jednak nie mogła zrobić ani kroku. Wywróciła się. Leżała na ziemi jak długa. Miała wrażenie jakby ktoś wbetonował jej buty w posadzkę. Wystraszyła się.
A nasi bohaterowie skorzystali z tej okazji. Uciekli najdalej jak mogli od tego szpitala. Domasława obawiała się, że pielęgniarka mogła zadzwonić na policję. Jednak z drugiej strony nie miała nic oprócz niewyraźnych nagrać. Do tego na dobrą sprawę Doma nie zrobiła nic złego. Technicznie nie mogła ich wezwać. Wtargnięcie na oddział nie jest jakimś wielkim wykroczeniem.
Jednak dla bezpieczeństwa następnego dnia do tamtego szpitala wrócił sam Cień. Domasławie, nie zostało nic innego jak czekać na jego powrót. Nie miała nic do roboty, więc postanowiła poszukać jakieś pracy dorywczej. Jej jedyna rodzina mieszkała nad morzem. To dość daleko, skoro mieszka na Mazowszu. Nie może też zawsze prosić rodzinę o pomoc. Znalezienie pracy to jedyne rozwiązanie.
Doma przeglądała oferty pracy na jednej ze stron. Nie miała za dużych kwalifikacji. Miała jedynie kilka praktyk w pobliskim szpitalu psychiatrycznym, a dopóki nie zdobędzie dyplomu nie może podjąć pracy w takiej placówce jako lekarz. Może przyjęliby ją jako sprzątaczkę? Niektórzy jej znajomi tak pracują albo w jakiś magazynach, albo w barach szybkiej obsługi. Może pogada z jakimiś znajomymi i coś jej załatwią?
Nagle zadzwonił jej telefon. Zaskoczyło ją to. Nie spodziewała się dzisiaj nikogo. Wzięła telefon do ręki. Na wyświetlaczu pokazywał się numer Pana Zdzisława, jednego z dostawców. Domasława odebrała.
– Dzień dobry, Panie Zdzisławie! – odparła radośnie Doma. Znała Pana Zdzisława od dziecka. Był jednym z dostawców jej matki. Zajmował się ziołami. Mieszkał poza miastem i uprawiał zioła. Dostarczał też kilka rodzajów herbat.
– Dobry – odparł uprzejmie starszy pan. – Dzwonię w sprawie dostawy…
– Ale ja nic od pana nie zamawiałam – przerwała mu zdziwiona Domasława. Nie wiedziała o co chodzi. Chciała wejść na swoje konto bankowe. Może przez przypadek zamówiła coś u niego? Nie to niemożliwe. Jedyne co jej przychodziło do głowy to jakaś zaległa dostawa.
– Tak, wiem – odpowiedz pana Zdzisława zbiła kobietę z tropu. – Po prostu, chciałem się upewnić czy naprawdę zamykasz interes swojej matki – zaczął mówić dalej trochę bardziej smutnym głosem. On również tęsknił za tą kobietą. Była też jego przyjaciółką. – Pamiętam, że jako dziecko bardzo chciałaś przejąć jej sklep. Nie musisz teraz podejmować decyzji, zioła mogą postać. Ale jak zmienisz zdanie możesz do mnie zadzwonić. Z chęcią pomogę – dodał na koniec i rozłączył się.
W telefonie zapanowała cisza. Można było jedynie usłyszeć oddech Domy. Kobieta naprawdę nie wiedziała co ma powiedzieć. Na początku chciała odciąć się od przeszłości. Porzucić ją. Sklep. Magię. Tylko im dłużej nad tym wszystkim myślała, tym większe miała wątpliwości.
Czy to, co robi jest właściwe? Może powinna to znowu przemyśleć?
– Co powinnam zrobić? – zapytała sama siebie, a jej głos odbił się echem po pokoju.
…
– Jeśli w tym szpitalu jej nie będzie to już nie wiem co dalej – odparła Domasława, oglądając się za pielęgniarzem w recepcji.
Tym razem postanowili inaczej zakraść się do szpitala. Zanim Doma weszła do środka poprosiła Cienia, aby sprawił listy pacjentów. Miał znaleźć jakąkolwiek osobę, najlepiej starą, która ma mało krewnych. Chciała się podać za jakąś dalszą krewną. Cień znalazł jakiegoś osiemdziesięcioletniego cierpiącego na demencję dziadka. Trafił do szpitala, ponieważ poślizgnął się na schodach. Złamał nogę.
Domasława bez problemu podała się za jego siostrzenicę. Pielęgniarz w recepcji nie zadawał zbędnych pytań. Jedyne co to ucieszył się, że ktoś przyszedł w odwiedziny do pana Bronisława. Skierował Domę do pokoju dwieście dziesięć.
Podziękowała i skierowała się tam, gdzie wskazał pielęgniarz. Po tej rozmowie zrobiło jej się trochę przykro z powodu pana Bronisława. Wiedziała, że przybyła tu w innym celu, ale to nie znaczyło, że nie może zrobić czegoś jeszcze. Czas jakoś specjalnie ich nie gonił. Jednak najpierw wolała poszukać tej tajemniczej kobiety, której szukał Cień.
Nasi bohaterowie starannie sprawdzali każde piętro i każdy pokój. Jednak dzisiaj robili to razem dla bezpieczeństwa. Domasława nie chciała znowu wpaść w kłopoty ani zostać złapana przez ochroniarza.
Zbliżała się godzina dwudziesta. Nie myślała, że tyle im zajmie przeszukanie tego szpitala, ale nie mogła się z drugiej strony dziwić. To był największy szpital w mieście. Nie udało im się nawet sprawdzić połowy oddziałów. Musieli powoli zbierać się do wyjścia.
Jednak istniało niebezpieczeństwo, że kolejnego dnia nie wpuszczą jej do tego szpitala. W każdej chwili mógł pojawić się ktoś z rodziny pana Bronisława i ją zdemaskować. Musieli spróbować, chociaż poszukiwania w nocy po szpitalu wydają się naprawdę ryzykowne. Domasława mogła wpaść w poważne kłopoty.
Tylko w imię czego to robiła?
Zemsty? Nie. Już od dawna nie czuła gniewu. Wraz z demonem, który ją opętał odszedł też cały gniew. Ale dalej nie wybaczyła człowiekowi, który zabił jej matkę.
Obietnica, jaką złożyła Cieniowi? Bliżej. Dalej czuła się wobec niego zobowiązana, dlatego mu pomagała. Jednak nie mieli wyznaczonego terminu. Nie ścigał ich w żaden sposób czas.
Może po prostu coś, czego nie chciała przed samą sobą przyznać. Może zwykła ciekawość, spowodowała, że została w szpitalu. Ciekawość, aby poznać oprawcę matki. Zobaczyć tego, który odebrał jej najcenniejszą osobę na świecie.
Może to było jej potrzebne, aby raz na zawsze zamknąć ten rozdział życia. Chciała wreszcie ruszyć naprzód. A jedynym sposobem na to, było odkrycie kto zabił jej matkę. To pozwoliłoby jej to wszystko skończyć. Tak przynajmniej myślała Domasława.
Uważała, że ta jedna rzecz może dać jej odpowiedzi na wszystkie dręczące ją pytania. Tylko czy taka była rzeczywistość?
A może zadecydował zwykły przypadek, że akurat postanowiła zaryzykować. Może to przypadek, że wtedy kątem oka zobaczyła jakiegoś postawnego mężczyznę przechodzącego obok.
Odwróciła się. Nie widziała wcześniej jego twarzy wyraźnie, ale coś w środku niej mówiło, że to on. Kazało jej za nim iść, więc bez namysłu to zrobiła.
Może przypadkiem wtedy, gdy Cień chciał ją zatrzymać akurat obok niego przeszła ona. Ta, której szukał od tak dawna. Powiódł wzrokiem za czarnymi jak noc włosami.
Rozdzielili się. Nawet nie zwrócili uwagi na to, że stali pod jedynym w mieście obrazie, gdzie Asklepios stał ze swoją laską, a wokół niej wił się eskulapa.
Każde z nich poszło za swoim przeznaczeniem
…
Domasława nie wiedziała co w nią wstąpiło. Szła za tamtym mężczyzną w bezpiecznej odległości. Jednak z każdym krokiem czuła jakby coś się w niej budziło. Myślała, że już nie czuła gniewu. Całkowicie się go wyzbyła, ale widocznie on tylko przygasł. Chyba do końca nie wierzyła, że będzie jej dane dokonać zemsty.
To słowo odbijało się echem w jej głowie. Nie wiedziała jak, ale w tej chwili była pewna, że to zrobi. Nie była pewna jeszcze jak dokładnie się zemści, lecz wykorzysta każdą nadarzającą się okazję.
Znowu czuła się jak w amoku. Tak samo, jak w pierwszych dniach po śmierci matki, gdy myślała tylko o jednym. O gniewie, jaki wtedy czuła. Skupiła się na nim i pozwoliła mu swobodnie płynąć. Jednak w głębi siebie wiedziała, że nie powinna na to pozwolić.
Nie zwracała uwagi na otaczający jej świat. Liczył się tylko ten mężczyzna. Nawet nie zdawała sobie sprawy, na jaki oddział zawędrowali. Zatrzymała się dopiero jak mężczyzna wszedł do jakiegoś pokoju.
Mimo wzrastającego w niej gniewu miała drobny przebłysk rozsądku. Drzwi były lekko uchylone, więc oparła się o przeciwległą ścianę, aby widzieć, co się dzieje w środku.
Jednak to, co tam widziała zamurowało ją. Nie tego się spodziewała. Myślała, że to przypadek, że go tu spotkała, ale…
To dziecko. Dziewczynka. Mimo że widziała przez uchylone drzwi widziała wyraźnie. Blada skóra, która zdawała się przezroczysta. Drobne ciałko, które zdawało się znikać w zbyt dużej koszuli szpitalnej. Głębokie cienie pod oczami. Jednak tym, co najbardziej ją wstrząsnęło była chusta na głowie. Nie wystawały z niej żadne loki. Dziewczynka nie miała nawet brwi.
Doma poczuła, jak to wyrywa ją brutalnie z transu, w jaki wpadła. Nagle zapomniała o tym gniewie i nienawiści, jaką przed chwilą czuła. Odeszła jak za dotknięciem magicznej różdżki.
Natychmiast rozejrzała się po korytarzu. Na ścianach była masa poprzyklejanych naklejek znanych bohaterów czy postaci z bajek. Było tu tak dużo kolorów. Jednak one miały tylko pocieszyć.
W głowie Domasławy pojawiły się dwa znaczące słowa, przeze które zwątpiła.
Dziecięca onkologia
Dlaczego nie zorientowała się na początku?
Jak tu w ogóle trafiła? Przecież nie mogła, aż tak się zatracić?
Czyżby znowu została opętana?
Te pytania zaczęły krążyć w jej głowie. Zaczęła się powoli niepokoić. Czuła jak żołądek jej się skręca. Wiedziała, że Cień by na to nie pozwolił. Tylko…
– Gdzie on jest? – powiedziała do siebie Domasława, rozglądając się na boki. Przed chwilą z nim rozmawiała. Dotąd była święcie przekonana, że podążał za nią. A jednak nie było go.
On też spotkał się ze swoim przeznaczeniem. Oboje musieli się z nim zmierzyć.
…
Domasława nie rozumiała, dlaczego ten mężczyzna tu jest. Zastanawiała się. Może był ojcem tej dziewczynki? Może to jakiś krewny? Nie była tego pewna. Nie bardzo wiedziała co ma robić.
W tamtej chwili zaczęła nawet wątpić, czy aby się nie pomyliła. Czy powinna pozwolić, aby kierował nią gniew? Czy może zrobić to co wszyscy dookoła jej radzą? Przyjąć pomoc i wreszcie się z tym pogodzić?
Nie wiedziała. Tak pogrążyła się w swoich myślach, że nawet nie zauważyła jak tamten mężczyzna podszedł do niej. Położył jej rękę na ramieniu, a Doma dopiero spostrzegła jego obecność.
Nie wzdrygnęła się na jego dotyk. Nie wiedziała dlaczego. Myślała, że się wzdrygnie albo poczuje wstręt. Jednak nic takiego się nie stało.
Nie mogła. Jego oczy na to nie pozwoliły. Widać w nich było wiele pokładów żalu, smutku i bólu. Do tego jeszcze ciemne worki pod oczami, jakby nie spał od kilku dni. Nie wiedziała, dlaczego nie czuła już gniewu.
Jedyne co czuła to żal. Tylko nie była pewna na kogo.
Na siebie? Bo nigdy nie spędzała wystarczająco czasu z matką? Czy może przez to, że ostatniego dnia jej życia pokłóciły się?
Na niego, że odebrał jej ukochaną osobę? Może na świat, że akurat ten mężczyzna wybrał ich sklep?
A może wszystkiego po trochu.
Jedyne co cisnęło się jej w tamtej chwili na usta to proste pytanie.
– Dlaczego? – zapytała, łamiącym się głosem. Nawet nie zdawała sobie z tego sprawy, że oczy zaczęły jej się szklić.
– Nie tutaj – powiedział mężczyzna, patrząc w stronę pokoju swojej córki.
Domasława tylko nieznacznie kiwnęła głową. Posłusznie poszła za mężczyzną w stronę końca korytarza, gdzie znajdował się niewielki taras. Zwykle pacjenci korzystali z niego, aby móc zapalić papierosa.
Mężczyzna zamknął za sobą drzwi. Zimny podmuch powietrza owiał Domasławę. Przebiegł ją dreszcz. Przez chwilę zastanawiała się, czy to sprawka zbliżającej się zimy, czy może powodował to ten mężczyzna.
Zastanawiała się, czy nie było głupotą z jej strony iść z nim w takie miejsce. Jednak na balkonie przy drzwiach znajdowała się kamera. Tym razem była prawdziwa, ale nie była potrzebna.
Bohaterka nie zdawała sobie jeszcze z tego sprawy, ale stojący przed nią mężczyzna nigdy nie chciał nikomu zrobić krzywdy.
Mężczyzna westchnął ciężko, zastanawiając się, od czego zacząć. Jedyne co mu przychodziło na myśl.
– Jestem Piotr – przedstawił się mężczyzna. Jednak Domasława milczała, wyczekująco wpatrując się w mordercę jej matki. – Zdaję sobie sprawę, co chcesz wiedzieć. – powiedział Piotr, nie mogąc spojrzeć kobiecie w oczy. Nie potrafił. Już wystarczająco czuł się winny. Nie chciał patrzeć na nią, bo nie chciał widzieć tego gniewu. Nienawiści. Bezsilności. Już wystarczająco się na to napatrzył, gdy przeglądał się w lustrze. Do tego dochodziło jeszcze ogromne poczucie winy tym co zrobił. – Ja nie chciałem, żeby do tego doszło – powiedział, chociaż wiedział jak banalnie to brzmi. W szczególności w jego ustach. Chciał przeprosić za morderstwo, jednak słowo „zabić” nie potrafiło mu przejść przez gardło. Znowu poczuł się jak wtedy. Tamtego dnia, gdy odebrał komuś życie. Ten stres. Sięgnął do kieszeni po papierosa. Marlboro Red. Wyjął jednego trzęsącymi się dłońmi. Było to dla niego spore wyzwanie. Ręce tak mu się trzęsły, że miał problem ze schwyceniem papierka z tytoniem w palce. Gdy mu się to udało, schował pudełko do kieszeni. Potem wyjął czerwoną zapalniczkę. Zapalił papierosa. Zaciągnął się dymem, przytrzymując go chwilę. Pozwolił, aby dym wypełnił mu płuca. Potem powoli go wypuścił. Uspokoił się nieco. Jednak ręce dalej mu się trzęsły, co nie umknęło uwadze Domasławie. – To miał być szybki napad. Potrzebowałem pieniędzy na leczenie córki. Nikogo nie miało być w domu. Ona miała wyjść pod wieczór. Z kimś się spotkać jak co tydzień. Ale została… – przerwał na moment ponownie zaciągając się papierosem. Jednak Domasława wiedziała, dlaczego jej matka tamtego dnia została dłużej. Tamtego dnia znowu się pokłóciły. Jej matka musiała jakoś odreagować. Została dłużej, aby dokładnie wysprzątać sklep. Zawsze to robiła, gdy się pokłóciły. Doma poczuła, jak skręca ją w żołądku. Znowu czuła się bezsilna. Czuła, że to przez nią matka została dłużej. To ona była winna jej śmierci. Znowu ta myśl zaczęła krążyć w jej głowie. Tak samo, jak poprzez pierwsze tygodnie po śmierci jej matki. – Usłyszałem kroki i zrzuciłem jakiś wazon. Potem zobaczyłem ją przy balustradzie. Obydwoje byliśmy zaskoczeni. Chyba to zauważyła i zaczęła do mnie spokojnie mówić. Z tego stresu nawet nie wiem co. Chyba próbowała mnie jakoś przekonać, abym odpuścił. Chyba mówiła coś o pomocy. – Zamilkł na chwilę, strzepując popiół do popielniczki. – Ale nie słuchałem. Bałem się – Wziął papierosa do ust, ponownie zaciągając się dymem. Tym razem trwało to dłużej niż normalnie. Oboje zdawali sobie sprawę, do jakiego momentu dąży ta historia. Oboje czuli się przytłoczeni. Jednak Piotr czuł, że musi to w końcu komuś opowiedzieć, bo zwariuje. Powoli z dnia na dzień tracił siły. Czuł jak każdego dnia zżera go poczucie winy. Jak znajduje się na skraju przepaści, a nie mógł sobie pozwolić na najmniejszy błąd. Nie mógł zostawić córki. Nie, teraz gdy najbardziej go potrzebowała. Miała zacząć nową terapię. Mogła pomóc. Nie mógł jej teraz opuścić. Dlatego tamtego dnia okradł sklep. – Podeszła do mnie. Spanikowałem. To był wypadek, nie chciałem tego – Mówił dalej, a Domasława czuła jak z każdym słowem wzbiera w niej na nowo gniew. Jak to mogło mu w ogóle przechodzić przez gardło. – Moja ręka jakby sama się poruszała. Zepchnąłem ją. Spadła. Wystraszyłem się jeszcze bardziej. Po prostu uciekłem – powiedział, zostawiając niedopałek w popielniczce. – Wiem, że przeprosiny nie zwrócą ci matki. Ale przepraszam – powiedział po raz pierwszy patrząc kobiecie w oczy. Widział w nich to co się spodziewał. Westchnął ciężko. – Daj mi kilka dni. Sam zgłoszę się na policję i oddam ci wszystko co do grosza – dodał na koniec, odwracając się.
Domasława czuła, że już więcej nie będzie mogła poskromić swojego gniewu. Była wściekła. Czy ten człowiek uważał, że to coś zmieni? Odzyska pieniądze? Ale po co? Dlaczego on mógł się cieszyć wolnością, gdy ona tak cierpiała? Dlaczego on mógł cieszyć się czasem z córką, a ona straciła szansę na ponowne zobaczenie swojej matki?
Wiedziała, że musi za to zapłacić. Nie za kilka dni. Miał cierpieć za swoje grzechy teraz. Była gotowa zadzwonić na policję w tej chwili. Nawet jeśli mieliby go wyprowadzić z sali jego córki.
Już wyciągała telefon z kieszeni, gdy nagle poczuła kolejny podmuch zimnego powietrza. Lecz ten był inny. Nie przeminął tylko jakby ją otoczył. Poczuła jak powiew wiatru otula ją. Powinna poczuć dreszcze, jednak poczuła ciepło. Tak znajome poczucie bezpieczeństwa i beztroski otoczyło ją. Potem usłyszała jej głos. Jakby dochodził za jej pleców, jednak nie miała odwagi się odwrócić.
– Kochanie – zaczął łagodnie duch, obejmując Domasławę.
– Mamo – powiedziała łamiącym się głosem Doma. Nie mogła w to uwierzyć. Próbowała przyzwać ducha swojej matki, ale ona nie chciała. A teraz sama się pojawiła. Domasława chciała ją zapytać o tak wiele rzeczy. Ale tylko jedno słowo przeszło jej przez gardło. – Przepraszam – powiedziała, a następnie rozpłakała się. Tak dawno nie płakała. Myślała, że już dawno zostawiła to za sobą. Jednak naprawdę tylko zepchnęła uczucia na bok. Zignorowała je. Sama siebie skazała na tkwienie w miejscu.
Poczuła jak jej matka głaszcze ją po włosach.
– Nie masz za co – mówiła matka Domy. – To był wypadek. Nikt nie wiedział, że tak się stanie. Nie obwiniaj go. Nie miał złych zamiarów – powiedziała nad wyraz spokojnie. To było coś czego Domasława nie rozumiała. Jak jej matka mogła być tak spokojna. Ten człowiek ją zabił, a ona go broniła. – Robił to co uważał za słuszne. Chciał ocalić swoje dziecko, ale obrał złą drogę. Nie wiń go – Mówiła dalej z takim samym spokojem, rozluźniając nieco uścisk. – Proszę. Nie karm w sobie tego gniewu. Nie chcę, abyś się zatraciła. Następnym razem możesz nie mieć tyle szczęścia w spotkaniu ze spaczonymi duchami. Ten mężczyzna też musi odnaleźć spokój – powiedziała. Puszczając Domasławę. – Chcę, żebyś żyła dalej pełnią życia. Nie czerpała siły z gniewu. Tylko z nim walczyła – odparła, a następnie ciepło, które przez cały czas towarzyszyło Domie, zaczęło powoli znikać. – Obiecaj, że będziesz postępować zgodnie ze sobą.
– Obiecuję – powiedziała, łkając. Potem jak duch matki przybył tak samo zniknął. Jednak pozostawił po sobie spokój, jakiego Domasława nie zaznała od wielu tygodni, jeśli nie miesięcy.
Przetarła swoje łzy rękawem, a potem weszła do środka.
…
W tym samym czasie, gdy Domasława wysłuchiwała opowieści Piotra, Cień również odkrył prawdę. Znalazł kobietę, której szukał od samego początku.
Podążał za czarnowłosą kobietą, dopóki nie weszła do jednej z pokoi. On w przeciwieństwie do Domasławy, mógł wejść do środka. Nikt nie zwróciłby na niego uwagi.
Gdy wszedł do pokoju, ujrzał coś co go przeraziło, a zarazem zaskoczyło. Nie potrafił uwierzyć własnym oczom. Nie potrafił pojąć tego co widzi. Nie potrafił w pierwszej chwili zrozumieć co się dzieje.
Widział siebie. On albo jego ciało. Pusta skorupa leżała podpięta do maszyny monitorującej picie jego serca. Jedyne co ich różniło to brak tatuaży. Cień podszedł do łóżka, aby móc bliżej przyjrzeć się kobiecie.
Czarnowłosa delikatnie odgarnęła kilka kosmyków za ucho. Potem wzięła w dłonie rękę mężczyzny w śpiączce.
– Cześć, Michał – powiedziała słabo kobieta. To imię. Michał. Odbiło się echem w głowie Cienia. Zdawało się znajome. – Przepraszam, że przychodzę dopiero teraz. Musiałam odwieźć twoją mamę na dworzec – Jej głos zdawał się taki kojący dla Cienia. Każde wypowiedziane przez nią słowo działało na niego. Potęgowało dziwne uczucie wewnątrz niego. – Za chwilę powinien też przyjść Kamil. – Kolejne imię. Również znajome. Kamil. Cień miał wrażenie, że to również jest ktoś ważny. Tylko kto?
Kobieta nie mówiła nic przez dłuższą chwilę. Patrząc na nią miało się wrażenie jakby usilnie starała się nie rozpłakać. Kobieta ostrożnie wzięła w swoje ręce dłoń ukochanego. Zachowywała się jakby był z porcelany. Jakby miał się za chwilę rozpaść.
– Tęsknię – powiedziała łamiącym się głosem kobieta, spuszczając lekko głowę.
Cień miał wrażenie jakby jego serce rozpadało się. Powoli przez jego umysł przeplatały się wspomnienia. Niektóre wyraźne, inne jakby za mgłą. Miał wrażenie jakby część jego życia wracała. Ale to był tylko ułamek układanki. Wiele niepasujących do siebie elementów. Brakowało tylko jednego, który powoli klarował się w głowie Cienia, a raczej Michała.
Podszedł powoli do czarnowłosej kobiety, której imienia nadal nie mógł sobie przypomnieć. Szukał go w swoich wspomnieniach. Tego jednego imienia, które mówił w każdym wspomnieniu. Za każdym razem, gdy ona się odwracała. Zawsze, gdy wołał jej imię.
– Wanda – dwa głosy wybrzmiały równocześnie, lecz tylko jeden dobiegł do uszu kobiety.
Czarnowłosa kobieta odwróciła się w stronę drzwi. Stał w nich niewysoki mężczyzna ze srebrnym zegarkiem na nadgarstku. To był ten sam człowiek, który kilka miesięcy temu zajął się sprawą pewnego włamania do sklepu ezoterycznego, w którym zginęła pewna starsza kobieta.
– Hej, bracie – odparła kobieta, spoglądając na Kamila. Uśmiechnęła się lekko, ale jej oczy były pełne bólu.
– Hej, nie martw się tak – Mężczyzna starał się brzmieć pokrzepiająco, jednak on też bardzo martwił się o swojego szwagra. To już prawie rok od wypadku, w jaki wplątał się Michał. – To Michał, wróci. Zawsze wracał.
Jak zwykle musiał zgrywać bohatera. Byli na służbie. Mieli sprawdzić wezwanie do przemocy domowej. Jakaś kobieta wezwała policję, aby sprawdzili sąsiadów, bo słychać było krzyki. Kobieta przeraziła się, bo facet z mieszkania obok krzyczał coś w pijackim amoku. Nie mogli tego zbagatelizować, więc pojechali.
Na miejscu okazało się, że pijany mąż wrócił do domu. Z jakiegoś powodu był wściekły. Chciał pobić, może nawet zabić swoją żonę. Tego nie byli pewni, jednak Michał od razu ruszył na pomoc kobiecie. Szarpał się z mężczyzną, a Kamil podbiegł do kobiety sprawdzając czy wszystko w porządku. Potem wszystko działo się bardzo szybko. Pijany facet trzymał butelkę po piwie. Zamachnął się i Michał dostał w głowę. Od razu padł jak długi na ziemię tracąc przytomność. Kamil zerwał się wtedy i ruszył na pomoc przyjacielowi. Obezwładnił mężczyznę i wezwał wsparcie.
Myślał, że przyjaciel tylko stracił przytomność. Ale okazało się, że napastnik uderzył wystarczająco mocno, aby Michałowi pękła czaszka. Miał wylew i wstrząs mózgu. Przeszedł operację. Jednak do dzisiaj się nie obudził. Zapadł w śpiączkę, a lekarze nie potrafili powiedzieć, kiedy się obudzi.
Przychodził tutaj prawie codziennie, żeby jakoś wesprzeć swoją siostrę Wandę. Wiedział, że przechodzi teraz przez istny koszmar. Jej mąż prawie umarł, a teraz leżał w śpiączce.
Wanda nie mogła nic zrobić jak tylko czekać. Żyła w koszmarze. Patrzyła jak bezradny jest jej mąż. Każdego dnia czekała, aż się obudzi. A gdy nie otwierał oczu, wychodziła z pokoju, mając wrażenie jakby jej serce znowu się roztrzaskało.
Rodzeństwo trwało w milczeniu. Oboje mieli wielką nadzieję, że Michał niedługo się obudzi.
– Chodź, jest już późno – powiedział Kamil, trzymając ramię swojej siostry. W tej chwili wydawała mu się taka drobna i bezbronna. Jakby znowu byli małymi dziećmi. – Musisz odpocząć.
– Chyba masz rację – powiedziała Wanda, przecierając rękawem oczy. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła płakać.
Wstała powoli z krzesła. Westchnęła ciężko, a następnie nachyliła się nad śpiącym mężem.
– Do zobaczenia, kochanie – powiedziała, a następnie ucałowała go delikatnie w czoło.
Następnie oboje udali się w stronę wyjścia. Cień, a raczej duch Michała stał cały czas w miejscu nie mogąc uwierzyć w to co się dzieje. Wszystko zaczęło się rozjaśniać. Układać w jedną, spójną całość. Jego życie. Miał wrażenie, jakby wszystkie emocje uderzył w niego z podwójną siłą.
Czuł tak mocny żal do siebie, że zostawił swoją żonę. Swoją ukochaną Wandę. Pozwolił jej tak cierpieć.
Nie wiedział, co w niego wstąpiło. Wybiegł z pokoju, krzycząc imię swojej żony. Tak bardzo chciał, aby ona go usłyszała.
Jednak inna kobieta, czekała na niego na korytarzu.
– Los naprawdę potrafi być ironiczny – powiedziała Domasława, opierając się o przeciwległą ścianę.
Michał spojrzał w jej kierunku. Wydawała mu się jakaś inna. Odmieniona. Nie wiedział co to dokładnie jest, ale coś mu mówiło, że zmieniła się. Jej postawa też była jakaś inna. Jednak nie ma się czemu dziwić oboje przeszli stresujące, ale i zarazem oświecające chwile. Nawet jeśli w tej chwili przynosiły im sporo bólu.
Słowa Domy zdawały mu się dziwne i nie bardzo rozumiał ich sens. Spojrzał na nią zdziwiony. Pierwszy raz od ich spotkania to on miał ochotę dowiedzieć się o co jej chodzi.
Tym razem to on był tym, który nie wiedział.
Domasława podeszła do niego, a następnie spojrzała w kierunku widoczne były jeszcze sylwetki rodzeństwa.
– Moja mama też nazywała się Wanda – odrzekła, przenosząc wzrok na Michała. – Ale to chyba tylko taki śmiech losu – mówiła dalej, a mężczyzna zdawał się coraz mniej rozumieć. – Los, energia wszechświata zwał jak zwał. Zmusił Cię, abyś robił to co ja powinnam – powiedziała, gwałtownie odwracając się. Przeszła kilka kroków. A Michał zastanawiał się, czy chodzi jej o pokonywanie tych czarnych bestii. Wiedział, że kobieta szkoliła się na czarownicę. Należała kiedyś do kowenu. Może inne wiedźmy wiedziały z czym się mierzył. – Luka musiała zostać zapełniona i padło na ciebie – powiedziała lekko odwracając się twarzą do Michała. Uśmiechała się przepraszająco. Jakby to wszystko było jej winą. – Nie musisz już tego robić – mówiła dalej, odwracając się twarzą do mężczyzny. – Możesz wrócić do swojego dawnego życia – powiedziała, wskazując pokój, gdzie leżało ciało Michała. – Chyba że odkryłeś nowe powołanie i postanowisz mi pomóc – odrzekła Domasława, wzruszając ramionami. – Wybór należy do ciebie. Co dalej chcesz zrobić ze swoim życiem? – zapytała na koniec, chowając dłonie do kieszeni.
Michał niepewnie przyglądał się Domasławie. Nie bardzo był pewien co ma zrobić. Każda decyzja miała swoje konsekwencje. Każda z nich mogła nieodwracalnie zmienić jego życie.
Gdyby wrócił do swojego starego życia z Wandą. Na pewno byłby szczęśliwy. Mogliby ziścić swoje plany. Założyć rodzinę. Domasława mogła sobie poradzić sama. Tylko czy potrafiłby poradzić sobie z poczuciem winy? Mógłby zostawić ludzi na pastwę tych demonów? Opuścić Domasławę i skazać ją na samotną walkę? A jeśli sam musiałby się z nimi potem zmierzyć, tylko tym razem bez mocy? Czy zdołałby obronić tych, na których najbardziej mu zależy?
Jeśli zostałby z nią i dalej robił to co robił do tej pory, prawdopodobnie jego ciało by umarło. Nie byłoby odwrotu. Mógłby chronić ludzi, w tym Wandę. Lecz złamałby jej serce. Czy byłaby zdolna podnieść się i żyć dalej bez niego?
To on sam musiał podjąć decyzję i żyć z jej konsekwencjami. Żadna z tych decyzji, nie byłaby zła ani dobra. Liczyły się tylko ich rezultaty. Co się dalej stanie?